Widok z Zapory na Solinie
Trochę liczb:
-Czas: 1-5 maja 2010
-Państwa: Polska
Dzień Pierwszy
Wraz z kompanem Szymonem w poniedziałek rano, koło 11 ruszamy w drogę kierując się znaną już trasą w stronę Zwierzyńca ( serce Roztocza ). Podstawowym problemem poza deszczem było nasze nie do końca właściwe przygotowanie. Moje sakwy ( jednoczęściowe, z materiału jakiegoś wodoodpornego - bzdura ) wody jeszcze nie przepuszczały, o tyle plecak Szymona był ciężarem raz na jednych plecach, raz na drugich, raz na sakwach jakoś prymitywnie przyczepiony.
Po drodze wstąpiliśmy do pani Babci Szymonowej, która skromnie żyjąc ugościła nas serdecznie pierogami. Wieczorem dojeżdżamy do pana Ryśka ( zwanego popularnie Rychem ) w Zwierzyńcu gdzie tanio ( schronisko młodzieżowe ) znajdujemy nocleg..
Park w Zwierzyńcu
Dzień Drugi
Gdy dotarliśmy do pierwszej niedużej miejscowości już się zdążyło ściemnić więc zaczęliśmy poszukiwania noclegu. Miejscowi nie wiedzieli za dużo. Była opcja że nie będziemy mieć gdzie się podziać a byliśmy wykończeni przez deszcz i zrobione kilometry. W końcu zostaliśmy nakierowani na jakiś obiekt „duchowny” . Wzdłuż Sanu, całkowicie przemoczeni, kilka kilometrów w całkowitej ciemności trafiliśmy do Domu Rekolekcyjnego dla Młodzieży ( lub jakoś tak ). Odnaleźliśmy jakiegoś księdza ( po cywilu ) który całym tym dobytkiem się zajmuje. Na widok takich bidaków zlitował się punktując u swego Szefa. Nieźle, bo mieliśmy nocleg w dobrych warunkach darmo, z możliwością szybkiego wysuszenia wszystkiego.
Ale jakby tego było nie wystarczająco dostaliśmy również kolację. Mało powiedziane – ucztę przez duże U! Jak zobaczyliśmy ten zastawiony stół to byłem przekonany że trafiliśmy z piekła do nieba! W dobrej restauracji byśmy wyłożyli na taki obiad całe dwa budżety tej wyprawy. Czego tam nie było, zaczynając od przystawek, przez główne danie, elementy poboczne i dodatkowe kończąc na deserze ( likier z lodami ). Ale po chwili się przeraziłem jak usłyszałem że musimy wszystko zjeść bo było tego naprawdę po brzegi. No cóż, więc do roboty!
Dzień Trzeci
Śniadanie zjedliśmy razem z dwoma księżmi rozmawiając przy tym o wyprawie. Zastanawiam się czy ten kawior podany naprawdę jest im niezbędny… Podziękowaliśmy pięknie i po oględzinach hodowli pawi ruszyliśmy w drogę.
Bieszczadzki wypas
Dzień Czwarty
Dnia czwartego
bijemy rekord robiąc 172 km, pogoda jakby przyjaźniejsza. Jedziemy przez Lesko,
Zagórz , Sanok. W pewnym momencie na ulicy zauważam spacerującą sobie piękną,
czarno-czerwoną salamandrę. Wyjmuję aparat ale w międzyczasie nadjeżdżający
autobus zostawił po tym pięknym stworzeniu placek na drodze.
Dopiero po zmroku
zaczynamy szukać noclegu, najbliższy 12 km dalej więc przebijamy się przez
mrok. Ładny dom, elegancki więc i cena wyższa. Pani gospodarzowa dała nam rabat
widząc że przyjechaliśmy rowerami.
Dzień Piąty
Piątego dnia
przejeżdżając przez Biłgoraj rozmawiamy
z facetem który jeździł nad Bajkał.
Ciekawie tam u Rusinów. A sam Bajkał to bajka . Wieczorem znużeni ale
zarazem z radością dojeżdżamy do Łęcznej i tak kończy się cała wyprawa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz