niedziela, 3 lutego 2013

W stronę Bieszczad


Widok z Zapory na Solinie




Trochę liczb:
-Czas: 1-5 maja 2010
-Państwa: Polska
-Kilometry: 640
-Max. na dzień: 172km
-Dni: 5




            Początek maja złożył się na kilka dni wolnych, więc warto było je wykorzystać. Co z tego że wszystkie te dni ( no, prawie wszystkie ) były deszczowe. W końcu przed wyjazdem nie mogliśmy wiedzieć, że aura się NIE zlituje.

Dzień Pierwszy

      Wraz z kompanem Szymonem  w poniedziałek rano, koło 11 ruszamy w drogę kierując się znaną już trasą w stronę Zwierzyńca ( serce Roztocza ). Podstawowym problemem poza deszczem było nasze nie do końca właściwe przygotowanie. Moje sakwy ( jednoczęściowe, z materiału jakiegoś wodoodpornego - bzdura ) wody jeszcze nie przepuszczały, o tyle plecak Szymona był ciężarem raz na jednych plecach, raz na drugich, raz na sakwach jakoś prymitywnie przyczepiony.
      Po drodze wstąpiliśmy do pani Babci Szymonowej, która skromnie żyjąc ugościła nas serdecznie pierogami. Wieczorem dojeżdżamy do pana Ryśka ( zwanego popularnie Rychem ) w Zwierzyńcu gdzie tanio ( schronisko młodzieżowe ) znajdujemy nocleg..


Park w Zwierzyńcu


Dzień Drugi

    Następnego dnia wjeżdżamy w Podkarpackie. W Sieniawie pod marketem wywiązała się jakaś ciekawa rozmowa z tubylczymi. Byli zdziwieni że nie znamy Piotrka z Lublina. Kolejne kilometry, mijamy Przeworsk, zaczynają się dużo bardziej pofalowane tereny.  Pogórze Dynowskie – tutaj przebijamy się wieczorem w pełnym deszczu przez pierwszą sporą górkę, u podnóży której znajduje się niesamowitego uroku wioska, poprzecinana strumieniami wśród skał. Miałem wrażenie jakbym był gdzieś we Włoszech co najmniej. W nagrodę kilkukilometrowego podjazdu podobnej długości zjazd. Zimno i wiatr smagały twarz.
    Gdy dotarliśmy do pierwszej niedużej miejscowości już się zdążyło ściemnić więc zaczęliśmy poszukiwania noclegu. Miejscowi nie wiedzieli za dużo. Była opcja że nie będziemy mieć gdzie się podziać a byliśmy wykończeni przez deszcz i zrobione kilometry. W końcu zostaliśmy nakierowani na jakiś obiekt  „duchowny”  . Wzdłuż Sanu, całkowicie przemoczeni, kilka kilometrów w całkowitej ciemności trafiliśmy do Domu Rekolekcyjnego dla Młodzieży ( lub jakoś tak ). Odnaleźliśmy jakiegoś księdza ( po cywilu ) który całym tym dobytkiem się zajmuje.  Na widok takich bidaków zlitował się punktując u swego Szefa.  Nieźle, bo mieliśmy nocleg w dobrych warunkach darmo, z możliwością szybkiego wysuszenia wszystkiego.  
    Ale jakby tego było nie wystarczająco dostaliśmy również kolację. Mało powiedziane – ucztę przez duże U!  Jak zobaczyliśmy ten zastawiony stół to byłem przekonany że trafiliśmy z piekła do nieba! W dobrej restauracji byśmy wyłożyli na taki obiad całe dwa budżety tej wyprawy. Czego tam nie było, zaczynając od przystawek, przez główne danie, elementy poboczne i dodatkowe kończąc na deserze ( likier z lodami ).  Ale po chwili się przeraziłem jak usłyszałem że musimy wszystko zjeść bo było tego naprawdę po brzegi. No cóż, więc do roboty!


Dzień Trzeci


 Śniadanie zjedliśmy razem z dwoma księżmi rozmawiając przy tym o wyprawie. Zastanawiam się czy ten kawior  podany naprawdę jest im niezbędny…  Podziękowaliśmy pięknie i po oględzinach hodowli pawi ruszyliśmy w drogę.

    Zaczynają się krajobrazy typowo górskie, więc mimo deszczu  ( albo jak dla mnie właśnie dlatego ) widoki robiły wrażenie. Jak nie deszcz to duża mgła, mżawka albo duży deszcz. Około godziny 18 dojeżdżamy do zapory na Solinie. 327km na liczniku. Mało ludzi, będąc kiedyś w sezonie nie dało się przejść, teraz pustki. Zapora jest  imponująca w swych rozmiarach. Cel osiągnięty więc zaczynamy wracać. Kilka kilometrów od Soliny znajdujemy nocleg w jakiejś niedrogiej noclegowni.



Bieszczadzki wypas

Dzień Czwarty



    Dnia czwartego bijemy rekord robiąc 172 km, pogoda jakby przyjaźniejsza. Jedziemy przez Lesko, Zagórz , Sanok. W pewnym momencie na ulicy zauważam spacerującą sobie piękną, czarno-czerwoną salamandrę. Wyjmuję aparat ale w międzyczasie nadjeżdżający autobus zostawił po tym pięknym stworzeniu placek na drodze.
    Dopiero po zmroku zaczynamy szukać noclegu, najbliższy 12 km dalej więc przebijamy się przez mrok. Ładny dom, elegancki więc i cena wyższa. Pani gospodarzowa dała nam rabat widząc że przyjechaliśmy rowerami.

Dzień Piąty



    Piątego dnia przejeżdżając przez  Biłgoraj rozmawiamy z facetem który jeździł nad Bajkał.  Ciekawie tam u Rusinów. A sam Bajkał to bajka . Wieczorem znużeni ale zarazem z radością dojeżdżamy do Łęcznej i tak kończy się cała wyprawa.

Można by jeszcze napisać co nieco o aspekcie psychologicznym, co potrafią zrobić niesprzyjające warunki i różne nastawienia do tego samego…


Mapka trasy

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz